Życie z chorobami

Jedno pytanie określiło całe życie. W połowie lat pięćdziesiątych Danuta Naruszewicz-Lesiuk, wtedy studentka medycyny, usłyszała od prof. Jana Kostrzewskiego, twórcy polskiej szkoły epidemiologii: Co chce pani robić po studiach? Odpowiedziała odważnie: Muszę się w końcu czegoś nauczyć. Studia pozwalają poznać wiele problemów, ale żadnego z nich dogłębnie. Szczerość odpowiedzi spodobała się profesorowi na tyle, że zaproponował jej etat w Państwowym Zakładzie Higieny.  Danuta Naruszewicz-Lesiuk, dziś pani profesor, pracuje na tym etacie do dziś. Nieprzerwanie od 1955 roku, przez 62 lata.

Specjalizację z chorób zakaźnych odbywała w ciągu dnia, a popołudniami zaczynała pracę w Zakładzie Epidemiologii. Na początku miała się zajmować szkoleniem kadr stacji sanitarno-epidemiologicznych. W Warszawie, w siedzibie głównej Państwowego Zakładu Higieny. Wyjazdy w teren były dla mężczyzn, kobiety częściej pracowały na miejscu.

Na podstawie badań nad szczepieniami przeciwko durowi brzusznemu Danuta Naruszewicz- Lesiuk obroniła doktorat w Akademii Medycznej w Warszawie. Jej habilitacja dotyczyła szczepień przeciwko odrze. Od 1967 roku dr Danuta Naruszewicz- Lesiuk kierowała Studium Sanitarno-Higienicznym, w 1976 roku została w PZH sekretarzem ds. nauki. Przez 25 lat pracowała w redakcji „Przeglądu Epidemiologicznego”, gdzie do dziś, teraz społecznie, pełni funkcję zastępcy redaktora.

Szczepienia

Profesor Danuta Naruszewicz-Lesiuk:

-  Kiedyś mówiono: Dzieciak niezaszczepiony będzie się źle chować. To był kanon, coś oczywistego. Rodzice domagali się szczepień, dochodziło nawet do takich sytuacji, że w latach osiemdziesiątych, kiedy już nie szczepiono przeciwko ospie prawdziwej, w latach osiemdziesiątych, rodzice ciągle się tego domagali. Społeczeństwo akceptowało szczepienia ze względu na świeżą pamięć o ludziach, którzy chorowali, umierali, cierpieli.

Niestety, jesteśmy tak skonstruowani, że gdy choroba się się wycofuje, motywacja do szczepienia maleje. Tak jest właśnie dzisiaj. A epidemiologia chorób i statystyka są nieubłagane: jeśli z każdego rocznika niezaszczepionych będzie 5-10% dzieci, dodatkowo z zaszczepionych 5% nie wytworzy odporności, to w każdym roczniku zostaje wrażliwych 10-15% osób. Co się wtedy stanie? W populacji będzie rosła liczba osób wrażliwych na daną chorobę, więc może dojść do epidemii. Specjaliści nazywają takie zjawisko brutalnie epidemiami wyrównawczymi. Zadaniem tych epidemii jest wyrównanie odporności w społeczeństwie do poziomu, w którym szansa wymiany wirusa między ludźmi będzie tak mała, że nie dochodzi już do dalszych zachorowań. Gdyby nie było szczepień, epidemie wyrównawcze, na przykład odry pojawiałyby się co 2-3 lata. Dzięki szczepieniom okresy między nimi się wydłużają i co najważniejsze, nie osiągają znacznych rozmiarów. Populacja pozostaje chroniona przed chorobami zakaźnymi, jeśli wyszczepialność wynosi powyżej 90%, choć poziom ten dla każdej choroby jest inny.

Błonica

Szczyt epidemii błonicy, która trwała 6 lat, od 1950 do 1956 roku, przypadł na rok 1954. Zachorowało wtedy prawie 44 tysiące dzieci, zmarło 2 tysiące. W tym samym roku wprowadzono szczepienia obowiązkowe przeciwko błonicy, osiągając rekord zaszczepienia ponad półtora miliona dzieci. Spowodowało to gwałtowny spadek zachorowań, a od połowy lat sześćdziesiątych notowano tylko pojedyncze przypadki błonicy w Polsce. Po wprowadzeniu pierwszych szczepień należało rozpocząć badania nad oceną odporności dzieci na błonicę.

Badano po kilkaset dzieci dziennie, zaś wyniki badań pozwoliły nie tylko poprawić jakość oraz skuteczność podawanej szczepionki, ale również ustalić schemat jej podawania, liczbę dawek i odstęp między nimi. Ostatnim elementem, nad którym należało popracować, była organizacja szczepień oraz nadzór nad nią:

- Profesor Kostrzewski zaprosił naszych kolegów z terenu, żeby ustalić, dlaczego na niektórych terenach działania związane ze szczepieniami nie były wystarczająco skuteczne – wspomina prof. Danuta Naruszewicz-Lesiuk. W pewnym momencie powiedział wprost: Macie na sumieniu każde dziecko, które umrze z powodu błonicy. To były mocne słowa, skierowane do naszych kolegów z pracy.  Słuchacze różnie odnosili się  do tak emocjonalnej wypowiedzi, ale może właśnie dzięki temu szczepienia w terenie ruszyły pełną parą i błonica zaczęła zanikać. Dziś wszystkie dzieci są szczepione przeciwko tej bardzo poważnej chorobie.

To, że dziś w Polsce praktycznie nie ma zachorowań na błonicę, nie oznacza, że możemy przestać szczepić, gdyż bez wątpienia wtedy choroba wróci. Dlaczego? Między innymi dlatego, że zawsze możemy mieć kontakt z osobą z innego państwa, rejonu świata, która nie była zaszczepiona i zachorowała.

Profesor Danutra Naruszewicz-Lesiuk Lesiuk wspomina  profesora Artura Gałązkę:  

- Wyzwania, które podjął w swoich badaniach odporności populacji  uchroniły Polaków przed ponowną epidemią błonicy pod koniec lat 80.  i na początku lat 90. XX  wieku, kiedy  ta choroba rozszalała się w ZSRR: epidemia w latach 1990-1996 spowodowała 150 tysięcy zachorowań oraz 4,5 tysiąca zgonów. I nie zapominajmy, że dane te mogą być niedoszacowane, ze względu na sytuację polityczną krajów byłego ZSRR w tamtym okresie. Błonica była za granicą i do Polski nie dotarła. Dlaczego? Dzięki dociekliwości profesora Artura Gałązki.

Ten  epidemiolog, pracujący między innymi w WHO, kiedy pełen nowych pomysłów wrócił do Polski po kolejnym zagranicznym pobycie, zaproponował, że kontrolnie sprawdzi odporność mieszkańców terenu województwa warszawskiego na błonicę. Bez problemu otrzymał wymaganą zgodę i w ramach badań naukowych rozpoczęto akcję pobierania krwi do analizy wytypowanych grup mieszkańców. Próbki przywożono do PZH, gdzie prowadzone były testy. I nagle absolutne zaskoczenie: okazało się, że jeżeliby ktoś w te okolice przyjechał z błonicą epidemia byłaby gwarantowana! Odporność dzieci powyżej 9. roku życia spadała drastycznie, a odporności populacyjnej nie było w ogóle.  Widząc takie wyniki, profesor Gałązka porozumiał się z Głównym Inspektorem Sanitarnym, którego oficjalnie zawiadomił o możliwości wystąpienia epidemii. Pojawił się jednak inny poważny problem: przeciwko błonicy istniała jedynie szczepionka dla dzieci, zaś szczepionkę dla dorosłych należało dopiero wyprodukować. Osoby odpowiedzialne za produkcję szczepionek zabrały się więc do pracy, ale, jak wiadomo, proces wprowadzenia szczepionki do obiegu był i nadal jest niezwykle długi oraz złożony, wbrew temu co dziś opowiadają przeciwnicy szczepień.

Obejmuje on wiele badań i testów zarówno nad bezpieczeństwem, jak i skutecznością preparatu. Udało się jednak opracować szczepionkę w odpowiednim czasie i po przeprowadzeniu badań rozpoczęto produkcję. Właśnie wtedy dotarła do nas informacja, że w ZSRR jest epidemia błonicy. Natychmiast rozpoczęto szczepienia pograniczników oraz mieszkańców województw wschodnich na masową skalę. Ta wielka epidemia w ZSRR u nas spowodowała raptem 10 zachorowań. O tym, co dla wielu tysięcy ludzi zrobił profesor Gałązka, kierowany naukową dociekliwością godną najwyższego podziwu, zapomina się czasem, a była to przecież nadzwyczajna rzecz. Pokazała nam, osobom zajmującym się zapobieganiem chorobom zakaźnym, że danie sygnału, bodźca, informacji o niebezpieczeństwie w odpowiednim momencie, współpraca instytucji oraz producentów szczepionek, pozwalają uratować populację przed groźną epidemią. Ale nie uniknęliśmy tego zagrożenia na zawsze.  Musimy się szczepić, abyśmy byli bezpieczni. W Polsce, jak i na całym świecie, są środowiska, które nie szczepią się z różnych względów, na przykład religijnych. Są również osoby, które nie mogą szczepić się z powodów zdrowotnych. Ale są też ci, którzy wierzą w różne mity, na przykład łączą autyzm i szczepienia, ulegają antyszczepionkowej manii.

- Tego nie mogę zrozumieć – profesor Naruszewicz-Lesiuk bezradnie rozkłada ręce.

Polio

W latach pięćdziesiątych groźba zachorowania na polio (zwanego również chorobą Heinego-Medina) dla rodziców małych dzieci była realną, koszmarną perspektywą. Pojawienie się więc pierwszej, doustnej szczepionki przywitano z wielką nadzieją. Jednak przed podaniem jej zdrowej populacji dzieci, co nastąpiło w 1959 roku, naukowcy z PZH musieli przeprowadzić drobiazgowe testy:

- Profesor Hilary Koprowski przekazał do PZH w 1958 roku potrzebne porcje szczepionek, niezbędne do przeprowadzenia testów – mówi pani profesor. Profesor Kostrzewski zarządził pierwsze szczepienia i, jak to zwykle bywało, zaczynaliśmy od szczepienia naszych dzieci, czyli dzieci pracowników PZH oraz Instytutu Hematologii. Dzięki temu mogliśmy najłatwiej i najszybciej obserwować ewentualne, niepożądane odczyny poszczepienne. Nie zapominaliśmy jednak, że to nie były obiekty do obserwacji, ale nasze dzieci. Troska o bezpieczeństwo i wiara w skuteczność szczepień nigdy nas nie opuszczała. Dowód? W czasie pierwszej tury szczepień, kolega z pracy zapytał mnie, czy ja naprawdę wierzę, że te pierwsze szczepienia przeciwko polio są bezpieczne. Bez wahania odpowiedziałam: Ja nie wierzę. Ja wiem. On na to: Wypij!. Więc nalałam dawkę większą niż dla dziecka i bez wahania wypiłam. Kolega poszedł w moje ślady. Kiedy profesor Kostrzewski dowiedział się o tym małym, nieformalnym eksperymencie, powiedział tylko: Szkoda dwóch dawek szczepionki!

Profesor Danutę Naruszewicz- Lesiuk, choć rzadziej niż kolegów, wysyłano w teren, aby sprawdzała przebieg szczepień przeciwko polio:

- Będąc gdzieś na południu Polski, pytam, jak idą szczepienia i dowiaduję się, że, niestety, niezbyt dobrze. Nie zastanawiałam się długo, jak poprawić wyszczepialność, gdyż od razu zrozumiałam, że potrzebne będzie wsparcie miejscowego księdza. Od razu poszłam do kościoła i podczas szczerej rozmowy z duchownym argumentowałam, że niezaszczepienie to grzech zaniechania – „miałeś możliwość ochronić dziecko i tego nie zrobiłeś”. Ksiądz, ku mojej radości, zgodził się z moją argumentacją, choć wyznał, że do tej pory nie słyszał, żeby z ambony mówiono o szczepieniach. To mógł być pierwszy raz, ale na pewno okazał się skuteczny. Ja naprawdę uważam, że nieszczepienie dzieci to odebranie im prawa do zdrowia i bezpieczeństwa.

Cholera

Ulubiona choroba zakaźna?

- Dziwne pytanie… Mogę powiedzieć, że za najbardziej fascynującą chorobę uznaję tę, którą się aktualnie zajmuję. Wiele nauczyła mnie na przykład cholera. Jest to szalenie przydatna społecznie choroba ucząca nawyków higienicznych. Człowiek, który myje ręce czystą wodą, pije tylko wodę butelkowaną lub przegotowaną, je owoce umyte – nawet w okresie epidemii nie zachoruje. Cholera uczy dyscypliny, sprzyja zdrowiu społeczeństwa, choć bardzo szybko może człowieka doprowadzić do śmierci. Moje spotkania z cholerą zaczęły się na początku lat 70., kiedy zostałam nagle wezwana do profesora Kostrzewskiego. Poinformował mnie, że gdzieś na Bliskim Wschodzie pojawił się nowy przecinkowiec cholery. Moje zadanie polegało na tym, aby w ciągu jedynie tygodnia dowiedzieć się wszystkiego na temat cholery, „a nawet więcej”. Według słów profesora miałam być osobą, która wie na ten temat najwięcej w całym Instytucie. Zidentyfikowanie nowego przecinkowca oznacza, że zbliża się pandemia cholery – oświadczył.

- Zatem kiedy w 1971 roku wybuchła epidemia tej choroby w Astrachaniu, w Instytucie została utworzona grupa złożona z epidemiologa, czyli mnie, bakteriologa oraz lekarza specjalisty chorób zakaźnych, której zadaniem było prowadzić badania nad cholerą, sposobami zapobiegania epidemii oraz leczenia chorych. Załatwiono nam więc transport do Moskwy, a stamtąd do Astrachania. Byliśmy jedynymi osobami w samolocie lecącymi do centrum epidemii. Nic dziwnego, gdyż w takiej sytuacji miasta stają się zamknięte dla przyjezdnych.

My jednak byliśmy naukowcami i nasze zadanie polegało na tym, aby „zobaczyć cholerę”, z którą wcześniej nie mieliśmy przecież kontaktu, dlatego otrzymaliśmy odpowiednie pozwolenia. Objechałam więc sumiennie tamtejsze izolatoria, gdyż starałam się dowiedzieć wszystkiego o tym, jak izoluje się chorych. I choć w sytuacji Polski doświadczenie z cholerą może wydawać się egzotyczne, to jednak przydało się, kiedy w latach siedemdziesiątych ogłoszono alarm choleryczny. Jako osoba mająca już pewne doświadczenie i sporą wiedzę na ten temat, zajęłam się sprawdzaniem przygotowania oddziałów szpitalnych na wypadek epidemii.  Przede wszystkim pytałam o wiadra i miski. Zdziwienie personelu było ogromne. A ja po prostu wiedziałam, po doświadczeniu w Astrachaniu, że z człowieka chorego na cholerę, mówiąc kolokwialnie, się leje”, ma ostrą biegunkę więc wiadra, miski i miejsce do kąpieli są podstawowym wyposażeniem. Kolejnym etapem przygotowania przed ewentualną epidemią było szkolenie służb, łącznie z wojskiem. Na szczęście do żadnych zachorowań w Polsce nie doszło, a wszystkie wjeżdżające osoby, podejrzanie o cholerę, były izolowane. Po tych działaniach zostałam uhonorowana brązowym medalem za Zasługi dla Obronności Kraju.

 Dziś w mediach poddaje się w wątpliwość skuteczność i sens szczepień. Moja praca naukowa udowadnia, że takie twierdzenia są pozbawione sensu. Ci, którzy wątpią w szczepienia, muszą zrozumieć, że w szczepieniach chodzi o ludzkie życie i zdrowie. Jakim prawem rodzic nie szczepiąc stwarza ryzyko ciężkiej choroby,  poważnych powikłań, u swojego własnego dziecka?

Autor publikacji

Nadia Łanowska

Dyrektor agencji & Health Promotor

Media Support Group Sp. z o. o.

Załączniki

docx

Naruszewicz- Lesiuk cale zycie z chorobami

docx 29,2 kB
pobierz

Powiązane publikacje

Kontakt dla mediów

Nadia Łanowska

Dyrektor agencji & Health Promotor

Media Support Group Sp. z o. o.

Joanna Stolp

PR Manager

Media Support Group Sp. z o. o.

Zuzanna Suwiczak

Specjalistka ds. PR i copywriter

Media Support Group Sp. z o.o.

Pozostańmy w kontakcie

Żeby otrzymywać od Agencji MSG najnowsze informacje, zapisz się do naszej listy subskrypcyjnej.